niedziela, 12 kwietnia 2015

Moje małe laboratorium, obserwatorium...


A w nim:

* Na pewno wypróbowane już przepisy i nowe, doświadczane, 
* Składniki: owoce, zioła-świeże, sezonowe lub suszone, kwiaty-sezonowe, przyprawy    korzenne, 
* Alkohole o stężeniu - 40% i 95% do wymieszania, i uzyskania wymaganego stężenia,
* Dobre wody, cukry, miody,
* Słoje, buteleczki, koreczki,
* Waga, gazy, sitka, lejeczki,
* Filtry, miareczki, na mrożonki woreczki / do przemrażania niektórych owoców w celu    pozbawienia  w nich goryczki /,
* Notesik na zapiski - ważny przy nowo wprowadzanych przepisach,
* Docelowe butelki, kieliszki, etykiety,
    ...i takie są oto "mego laboratorium zalety".        I ja...     


No to mi się zrymowało... :)
*Aha... jeszcze łyżka drewniana do zamieszania alkoholu w słoju jak trzeba.


O przepisach w następnych postach....

A teraz:
owoce, kwiaty -  owoce i kwiaty zbieram z dala od większych skupisk  bytowych - powinny być czyste, zdrowe, dojrzałe, bez plam- alkohol bowiem ma wyciągnąć to co dobre, niektóre owoce jak; aronia, głóg, berberys, dzika róża, żurawina, jarzębina, (zważone-umyte-osuszone) przemrażam 1-2 dni, w celu zaniku w nich goryczki, a przed zalaniem odmrażam,
zioła -  używam suszone, czasami świeżą miętę,
alkohole -wódka 40% i spirytus 95% do wymieszania i uzyskania alkoholu o stężeniu adekwatnym do  składnika np.
                           owoce soczyste, ale także aronię maceruję alkoholem                   67%
                           owoce suszone                                                                           50-55%
                           owoce świeże, mało soczyste np. głóg, berberys, dzika róża,
                                                                                 żurawina, aronia                   50-55%
                  
                           zioła, kwiaty                                                                               45-50%

wymagane stężenie - (ok.)  67%           100 ml spirytus 95%   +   120 ml wódka 40%
                                    55%                   100 ml spirytus 95%   +   266,67 ml wódka 40%
                                    50%                   100 ml spirytus 95%   +   450 ml wódka 40%
                                    45%                   100 ml spirytus 95%   + 1000 ml wódka 40%  
spirytus wlewam do wódki,

woda - źródlana, niegazowana, przegotowana, ostudzona  i w zasadzie tylko do syropu cukrowego, ewentualnie przegotowana, letnia do rozprowadzenia miodu,
cukier - do zasypywania owoców pozostałych po zlanym nalewie, w celu uzyskania z nich syropu   i połączenia go  z nalewem, rzadko stosuję ( pozostałe owocki  np. mocne suszone śliwki, można potraktować jako deser dla dorosłych :),   *   100 g cukru zajmuje 60 ml objętości,
syrop cukrowy - wodę i cukier połączyć, gotować lekko ok. 10 min., zbierać w trakcie powstałą pianę, ostudzić,
miody - tylko naturalne, wpasowane w nalewki  wg przepisu, ale i  wg własnych upodobań, lubię akacjowy,    *miód jest o 30 % mniej słodszy od cukru,    * 100 g miodu  zajmuje 75 ml objętości.
słoje - szklane, bez obcych zapachów, najlepiej zakupione  z przeznaczeniem tylko do nalewek, wyparzone przed każdym użyciem, dopasowane do ilości składników / słój powinien być zapełniony w 3/4 jego pojemności - 1/4 to przestrzeń do cyrkulacji oparów alkoholu, składniki powinny być całkowicie zalane- sprzyja to lepszemu rozmiękczaniu i zapobiega ciemnieniu owoców, dobrze zakręcać.
butelki, koreczki lub nakrętki - (butelki wyparzone) w butelkach nastawiam nalewki ziołowe/ i te , które mają jak najmniej składników np. nalewka ze skórkami pomarańczy i przypraw korzennych, najlepsze butelki na dojrzewanie naleweczek są ze szkła ciemnego, ale dobre też są po zlanym alkoholu, pod warunkiem, że nalewki w nich będą dojrzewały w ciemnym miejscu, a koreczki i nakrętki niechaj są dopasowane i szczelne, coby procenciki nie ulatniały się, bo będzie szkoda,
waga - lepiej zważyć, niż dawać na oko :)
gazy (apteczne) - potrzebne do pierwszego zlewania nalewu z owoców/lub innych, gazę składam jak najgęściej, tak, aby rozłożyła się w sitku ( najlepiej perlonowym-metalowe odpada),
lejeczki - kilka rozmiarów; np. lejek butelkowy, słojowy, mały lejek do zlewania w małe buteleczki,
filtry /do kawy/-dobre są do filtrowania już wyklarowanej nalewki,   odrobina zmętnień przy zlewaniu zawsze zatrzyma się w filtrze, filtrów nie używam na początku pierwszego zlewania, gdyż szybko zapychają się, nasiąkają, a to sprawia, że trzeba je często  wymieniać, no a przy tym są ubytki alkoholu- niedobrze,
miareczki - potrzebne do miar najczęściej spirytusu dawkowanego do wódki np. na nalewki ziołowe,
notesik - poootrzeeeebny, aby na papier przenieść nowe receptury, pamięć jest dobra, ale czasami bywa krótka,
docelowe butelki -wyparzone i ostudzone, do zlania w nie dojrzałej i wyklarowanej naleweczki, preferuję proste w kształcie, ale eleganckie, ze szkła bezbarwnego, bez wzorów i innych zdobień, w buteleczce ma być widoczny piękny kolor truneczku i pobudzać właśnie zmysły...ach i och :)
etykiety - najciekawsze są te zrobione wg własnego pomysłu, np. z kolorowej tekturki, własnoręcznie podpisane, przewiązane na butelce dopasowaną do koloru naleweczki kokardką.
kieliszki - ze szkła bezbarwnego, na wysokiej nóżce, o poj. 40 lub 50 ml
no i jeszcze ta drewniana łyżka-  czasami jak trzeba zamieszać, a może zaczarować.... to używam :)

i ja...  to wszystko to moja przygoda... 

Obserwatorium - obserwacja wszystkiego zaczyna się od momentu kwitnienia, dojrzewania pierwszych możliwych owoców, ziół, i nie kończy się bynajmniej na obserwowaniu słojów/butelek już z zawartością, ale na obserwowaniu też jak wpływają owe naleweczki na dobry nastrój i zdrowie, hmmm... bezcenne :-))






środa, 8 kwietnia 2015

Historyjka z dereniem jadalnym...

   Dereń jadalny - cornus mas.  Teraz znam; widziałam, zbierałam, smakowałam, nastawiałam naleweczkę. Prawdą jest, że nadaje się jej miano "królowa nalewek" - Boska... na miodziku.
      Kiedy trafiłam na przepis nalewki z tych owoców, to pojawiło się pytanie; co to takiego ten dereń? Zatem szybko sprawdziłam i zaspokoiłam  swą ciekawość. Potem pojawiło się kolejne pytanie; gdzie to może rosnąć w okolicy? Nie zwlekałam, chęć bezpośredniego poznania była tak duża, że od razu podjęłam się poszukiwań tego krzewu lub już drzewa. Zatem wzięłam pod uwagę szczególne miejsca gdzie powinnam zmierzać; a mianowicie stare parki, ewentualnie stare posiadłości, działki. I  tak urządzałam wycieczki po okolicy. Sytuacja rozpoznawcza była o tyle trudna, że pora wczesnojesienna  nie mogła mi bliżej zasugerować rozpoznania; brak owoców /ale ja jeszcze się łudziłam / - zbiór jest w sierpniu, kwitnienie wczesną wiosną. Rozpytywałam wśród ludzi czy ten temat jest im znany... Jedni słyszeli o dereniu, ale nie znali miejsc jego żywota, inni tak jak ja na początku stawiali pytanie; a co to takiego? Drążyłam temat bezpośrednio, a także na forum. I przyznaję jak odrobineczkę zazdrośnie wczytywałam się w komentarze ludzi, którzy mieli dostęp do tych owoców i czynili z nich nastawy, wychwalali; och, ach, jak ich owocki pięknie wyglądają w słojach... a ja na to; ech... No cóż, pomyślałam, obejdę się smakiem. Postanowiłam za to zakupić krzewy owej jesieni. No, najwyżej za jakieś 5-8 lat doczekam swoich owocków :-)) Zasadziłam dwa małe krzewiki po około 60 cm, i dwa większe po około 150 cm- w tych była nadzieja, że zakwitną i dadzą choć garstkę owocków, i choćby ta garstka miała być zalana procentową bazą w ilości 200 ml, to bym to uczyniła.  Przeżyłam czas zimowy, a na wiosnę doczekałam się kilkudziesięciu kwiatków na jednym z moich dereni, co było już wielką radością, może nie wróżącą plony, ale przedsmak już był.  Cieszyłam się kwiatkami swojego derenka i jednocześnie krążyłam wzrokiem za krzewami kwitnącymi na żółto...wszędzie daleko... 
I teraz uwaga! Pewnego popołudnia idąc przez swoją małą, uroczą miejscowość, wcale nie myśląc o dereniu, przystanęłam, bo moje oczy ujrzały piękne, gęsto ułożone, żółte, drobniutkie kwiatuszki, na dość okazałym krzewie..................................... cisza, zaskoczenie, niedowierzanie, radość...Chciałabym zobaczyć swoją ówczesną minę. A co jeszcze najciekawsze, to to, że dereń rośnie po sąsiedzku, dwie chatki dalej haha. Pytałam tylu ludzi.... szukałam w tylu miejscach.... i że tak powiem, miałam "pod nosem". Wcześniej, nie znając derenia jadalnego i jego walorów spożywczych tudzież nalewkowych, owszem, mogłam spostrzec ten krzew, ale tylko pod kątem piękna. A teraz to już są wersje pięknego kwitnienia, owocowania i zastosowania zarówno w naleweczkach, jak i w dżemikach. Mniam.
    Z mojego derenka tamtej jesieni zerwałam tylko kilkanaście owocków - ale jakich.... po prostu takich własnych. A po posmakowaniu, to nawet ich cierpkość stała się słodyczą...   Dzisiaj, wg powyższej daty, cieszyłam się ponownie kwiatuszkami, na mniejszym i większym dereniu - takie piękności...
Po lewej mój mały derenek, a obok okazały dereń prawie po sąsiedzku - z niego to były owoce ooo...

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Jesień, zima, wiosna stają się przyjemniejsze, cieplejsze...po miareczce naleweczki.

   Naleweczka to truneczek, lekarstewko, "rozgrzeweczka", "czarodziejka" chwil w pojedynkę i z przyjaciółmi. Jak miło jest pogawędzić przy kieliszeczku w zimowy wieczór, gdzie za oknem chłód, a w domu atmosfera, ciepło pieca i owegoż truneczku, który tak natychmiast rozgrzewa, rozbraja smakiem, urzeka kolorem... Wszystko, począwszy od pomysłu, działań i skończywszy na degustacji- jest przygodą Taki np. berberys leśny- naleweczka z niego przywraca obraz jego jesiennej okazałości- takowy krzew istnieje w "moim lesie". Czerwone owocki osnute ostrymi kolcami, od obfitości plonu na krzewie, jedne nad drugimi ciągną ku ziemi. Cóż to za uciecha przypomnieć sobie ten widok... dziękuję Lasowi za każdy zbiór. A i innym stworzeniom pozostawiam po trosze. Owocki berberysu utrzymują się podczas zimy, zatem są pożytkiem dla ptactwa.   
Berberys zwany także "polską cytryną" ma cierpko-kwaśny smak, jest znakomitym owockiem do naleweczki, z małą ilością wanilii współgrają świetnie. Co prawda trudno się zbiera /kolce/, ale warto, bo ocena delektujących była wysoka - tego po prostu trzeba spróbować. 
Berberys zwyczajny/leśny

       Przywołuję wspomnienia z każdej wyprawy po dary i smak naleweczki staje się z nimi bogatszy.  Jak co roku zbieram dorodny głóg w tak zwanym przeze mnie "zagłębiu głogowym"- głogu tam od zatrzęsienia na krzaczkach, krzakach i na okazałych drzewach. Rosną sobie w otulinie wzgórz, tuż przy urokliwym jeziorze, w zupełnie czystym środowisku.
Głóg

 Można tam też znaleźć maliny, dzikie jabłuszka i róże, orzechy laskowe, owoce czarnego bzu. (....) Gdy głogu nazbierałam wystarczająco, postanowiłam jeszcze chwilkę posiedzieć na wzgórzu i popatrzeć na zachód słońca i wieczorną flautę jeziora...  W drodze do domu zauważyłam jeszcze krzak dzikiej róży na wzniesieniu, i mimo że już szarzało, to wdrapałam się do niego i zrywałam  różane owocki do... kapelusika i kieszonek kurtki, no bo w pojemniczkach był głóg :-)  Po tej wyprawie uśmiechałam się sama do siebie; bo przecież mogłam ponownie pójść na wzgórza następnego dnia i pozbierać te owocki, ale "co by było, gdyby" następnego dnia padał deszcz? W deszczową pogodę lub zaraz po niej nie jest dobrze zbierać ponieważ owoce są przesiąknięte wilgocią, nie mają zapachu wiatru i słońca. Zatem lepiej nie odkładać do jutra tego, co można zrobić dziś-pomyślałam. Głogóweczka na miodzie akacjowym do poduszeczki na spokojny sen - rewelacyjna. Naleweczka z dzikiej róży z dodatkiem suszonej mięty i miodziku, taka "dziko-przyjemna",  wg mnie z pierwszym łyczkiem orzeźwiająca.... 
     A czym jest naleweczka gdy stópki, rączki zmarzną? Otóż lekarstewkiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Gdy coś człowieka /dorosłego/ bierze i czuje się niewyraźnie, to takie dwie zaaplikowane miareczki np. malinóweczki, na jedną i drugą nóżkę, od razu "postawią na nogi", odwrotnie raczej stać się nie może, bo cały czas wskazuję na umiar :-) Dobrze jest też aplikować od czasu do czasu  profilaktycznie.

Każda naleweczka ma swoje właściwości lecznicze, zależące od składu owocu, kwiatu, bądź korzeni i wyzwalających się z nich ekstraktów. Zatem naleweczki z uprzednio dobranymi zdrowo składnikami będą lekarstwami na różne przypadłości. 
A na pocieszenie to działają wszystkie :-))

Naleweczko, naleweczko, uprzyjemniaj czas,
Wpływaj na dobre zdróweczko,
Rozweselaj nas :-)
....oczywiście umiarkowanie ;-)


...naleweczek wyrobem z przygody doświadczałam błędów i prób metodą Jak

   Naleweczkową przygodę zaczęłam  kilka lat temu, po degustacji pysznych naleweczek kolegi Darka.   
   Mówi się, że "pierwsze śliwki robaczywki"- zatem dążność do uzyskania lepszego efektu, działanie na różne sposoby i z użyciem tych najlepszych, sprawia zadowolenie z całego procesu wykonywanego zadania. Końcowy efekt nazwałabym dziełem, bo wkładam w nie pomysł, przyjemną pracę, czas/cierpliwość, ale przede wszystkim serce, jako że i naleweczka ma być dla serca. I tak zrodziła się moja pasja - przyjemna, cierpliwa, smaczna, zdrowa, wesoła :-))
Stan ducha i ciała przy delektowaniu się (z umiarem oczywiście, bo dla tak zwanej zdrowotności) tym trunkiem staje się bardzo przyjemny...

    I tak pewnego lata zakupiłam procentową bazę, malinki i zadziałałam. Pierwsza była malinówka, której  końcowa moc trunkowa okazała się nie do przełknięcia, takie to było mocne, taki to był przepis ;-) Wymagał więc zmodyfikowania, i to w trakcie już sporządzonego nalewu. Jako że malinki krótko się macerują w alkoholu, bo wystarczą im 5-6 dni, to był dobry czas na dozbieranie jeszcze istniejących na krzaczkach owoców. Ponownie zalałam malinki, ale już istniejącym nalewem z poprzedniego nastawu na kolejne 5 dni. Trzeba to było jeszcze tylko dosłodzić syropem cukrowym i posmakować na razie tylko nalew, bo do konkretnego trunku pod nazwą malinóweczka należało odczekać przynajmniej 3 m-ce. Po modyfikacji  moc okazała się mniejsza - tak ok. 40%, a i smak był wyraźniejszy, bogatszy, bo z podwójnej porcji malinek. Zlałam, przefiltrowałam, butelki zakorkowałam, odstawiłam... Nadszedł czas smakowania i... nie zapomnę go, to był czar, zapach lata w słodziutkich malinach, trafiająca w gust moc, piękny kolor...  i tak zrobiłam z tego przepis.

      Kolejne doświadczenie z  naleweczką pt. morelowa  nie było zadowalające, bo smak i obraz "tego"  pozostawiały dużo do życzenia...  nawet  nie dało się" tego" przeistoczyć w coś lepszego. Tak więc na etapie zlewania nalewu z owoców, nalew wylądował nie w kolejnym słoju lecz w odpływie zlewu. No cóż, było szkoda "procentów", ale tak naprawdę to one były powodem złej maceracji - nierozcieńczony spirytus 95%. Ponadto wszystko było zasypane cukrem, który w ogóle się nie rozpuścił. Skorzystałam wówczas z jakiegoś przepisu znalezionego w Internecie, i bez przemyślenia nastawiłam. Taki alkohol powoduje ścinanie się białka tkanek  i konserwuje składniki- miało "to" zapach tylko spirytusu, bez smaku, a właściwie smak bardzo procentowy, kolor może był do opisania, ale mnie raził w oczy. Końcowy efekt  skwitowałam powiedzeniem: "masz babo placek"-morelowy.

     Po nieudanym eksperymencie morelowo-spirytusowym nie zwątpiłam lecz miałam jeszcze większą ochotę na nastawienie kolejnej naleweczki.  Spróbowałam z brzoskwiniową... Znalazłam przepis, troszeczkę go zmieniłam, ale także znalazłam za mały słój - podekscytowana nastawieniem, nie wzięłam pod uwagę, że składniki jakie posiadam mogą nie zmieścić się w słoju. Tak uparcie wkładałam i zalewałam, aż do momentu, kiedy zauważyłam, że jest za mało miejsca na dolanie jeszcze 200 ml alkoholu. I zaskoczenie co dalej haha. I  zaczęłam przekładać to wszystko do słoja już o poj. 4,2 l.
Nastawiłam, odczekałam cierpliwie do czasu zlewania. Oczywiście po drodze to jest nieodparta chęć dotykania słoja, patrzenia na niego, niemalże kołysania się nad nim... i tak przez 3 tyg. maceracji... jakby człowiek chciał dać jeszcze coś więcej, jeszcze jeden składnik -  tak naprawdę do tej receptury daje po prostu siebie . Przy tej nalewce było już lepiej, jedynie z filtrowaniem były kłopoty, a to dlatego, że owoce jednocześnie zasypane cukrem i zalane alkoholem dadzą nalew, który będzie trudno się klarował ze względu na nieoczyszczony cukier- był w postaci sypanej. Lepiej dosładzać syropem cukrowym. Chcąc uniknąć uciążliwego filtrowania nalewki, należy ją po prostu odstawić do dojrzewania i tym samym klarowania - grawitacja zrobi swoje- zmętnienia opadną.  Po okresie dojrzewania, popróbowałam swojego dzieła i... miłe zaskoczenie, aż z radości popróbowałam więcej niż z umiarem... to było krótko mówiąc "soczyste"... jak przy jedzeniu bardzo dojrzałej, zdrowej, ociekającej sokiem brzoskwini, tylko okraszonej "mocą". Ta naleweczka musi długo dojrzewać. Po roku była pięknie wyklarowana i "soczysta". 


     Nie poprzestałam na brzoskwiniowej. Zaraz po niej były z aronii, z dzikiej róży, z głogu - te już mi się udały - nastawiałam je  z pozyskaną wiedzą. I tak wyglądał mój pierwszy sezon nalewkowy. W międzyczasie nastawiałam nalewki niewymagające owoców sezonowych, i były to: z suszonych śliwek, cytrynowo-kardamonowa, pomarańczowo-korzenna, z suszonej żurawiny. Zima i wiosna są też dobrym czasem na wyrób truneczków; można robić ciekawe nastawy z suszonych owoców, korzeni lub innych wg upodobań. Najlepiej jest suszyć owoce samemu-będą naturalne. Natomiast zakupiony susz należy dobrze umyć w ciepłej wodzie, a nawet sparzyć, aby pozbawić go środków konserwujących.
    I tak oto człowiek jest odrobinę mądrzejszy o  zdobyte informacje, własne  doświadczenia  w  powyższym temacie, i czeka  na kolejny owocowy sezon...

                                                       Naleweczka/truneczek
to alkoholowy wyciąg  z ziół, kwiatów, korzeni, owoców lub z  ich mieszanin, o właściwościach leczniczych i smakowych.  
                                  Pijmy ją z umiarem, delektując się jej smakiem.


                                                              Na zdrówko! :-)