Dereń jadalny - cornus mas. Teraz znam; widziałam, zbierałam, smakowałam, nastawiałam naleweczkę. Prawdą jest, że nadaje się jej miano "królowa nalewek" - Boska... na miodziku.
Kiedy trafiłam na przepis nalewki z tych owoców, to pojawiło się pytanie; co to takiego ten dereń? Zatem szybko sprawdziłam i zaspokoiłam swą ciekawość. Potem pojawiło się kolejne pytanie; gdzie to może rosnąć w okolicy? Nie zwlekałam, chęć bezpośredniego poznania była tak duża, że od razu podjęłam się poszukiwań tego krzewu lub już drzewa. Zatem wzięłam pod uwagę szczególne miejsca gdzie powinnam zmierzać; a mianowicie stare parki, ewentualnie stare posiadłości, działki. I tak urządzałam wycieczki po okolicy. Sytuacja rozpoznawcza była o tyle trudna, że pora wczesnojesienna nie mogła mi bliżej zasugerować rozpoznania; brak owoców /ale ja jeszcze się łudziłam / - zbiór jest w sierpniu, kwitnienie wczesną wiosną. Rozpytywałam wśród ludzi czy ten temat jest im znany... Jedni słyszeli o dereniu, ale nie znali miejsc jego żywota, inni tak jak ja na początku stawiali pytanie; a co to takiego? Drążyłam temat bezpośrednio, a także na forum. I przyznaję jak odrobineczkę zazdrośnie wczytywałam się w komentarze ludzi, którzy mieli dostęp do tych owoców i czynili z nich nastawy, wychwalali; och, ach, jak ich owocki pięknie wyglądają w słojach... a ja na to; ech... No cóż, pomyślałam, obejdę się smakiem. Postanowiłam za to zakupić krzewy owej jesieni. No, najwyżej za jakieś 5-8 lat doczekam swoich owocków :-)) Zasadziłam dwa małe krzewiki po około 60 cm, i dwa większe po około 150 cm- w tych była nadzieja, że zakwitną i dadzą choć garstkę owocków, i choćby ta garstka miała być zalana procentową bazą w ilości 200 ml, to bym to uczyniła. Przeżyłam czas zimowy, a na wiosnę doczekałam się kilkudziesięciu kwiatków na jednym z moich dereni, co było już wielką radością, może nie wróżącą plony, ale przedsmak już był. Cieszyłam się kwiatkami swojego derenka i jednocześnie krążyłam wzrokiem za krzewami kwitnącymi na żółto...wszędzie daleko...
I teraz uwaga! Pewnego popołudnia idąc przez swoją małą, uroczą miejscowość, wcale nie myśląc o dereniu, przystanęłam, bo moje oczy ujrzały piękne, gęsto ułożone, żółte, drobniutkie kwiatuszki, na dość okazałym krzewie..................................... cisza, zaskoczenie, niedowierzanie, radość...Chciałabym zobaczyć swoją ówczesną minę. A co jeszcze najciekawsze, to to, że dereń rośnie po sąsiedzku, dwie chatki dalej haha. Pytałam tylu ludzi.... szukałam w tylu miejscach.... i że tak powiem, miałam "pod nosem". Wcześniej, nie znając derenia jadalnego i jego walorów spożywczych tudzież nalewkowych, owszem, mogłam spostrzec ten krzew, ale tylko pod kątem piękna. A teraz to już są wersje pięknego kwitnienia, owocowania i zastosowania zarówno w naleweczkach, jak i w dżemikach. Mniam.
Kiedy trafiłam na przepis nalewki z tych owoców, to pojawiło się pytanie; co to takiego ten dereń? Zatem szybko sprawdziłam i zaspokoiłam swą ciekawość. Potem pojawiło się kolejne pytanie; gdzie to może rosnąć w okolicy? Nie zwlekałam, chęć bezpośredniego poznania była tak duża, że od razu podjęłam się poszukiwań tego krzewu lub już drzewa. Zatem wzięłam pod uwagę szczególne miejsca gdzie powinnam zmierzać; a mianowicie stare parki, ewentualnie stare posiadłości, działki. I tak urządzałam wycieczki po okolicy. Sytuacja rozpoznawcza była o tyle trudna, że pora wczesnojesienna nie mogła mi bliżej zasugerować rozpoznania; brak owoców /ale ja jeszcze się łudziłam / - zbiór jest w sierpniu, kwitnienie wczesną wiosną. Rozpytywałam wśród ludzi czy ten temat jest im znany... Jedni słyszeli o dereniu, ale nie znali miejsc jego żywota, inni tak jak ja na początku stawiali pytanie; a co to takiego? Drążyłam temat bezpośrednio, a także na forum. I przyznaję jak odrobineczkę zazdrośnie wczytywałam się w komentarze ludzi, którzy mieli dostęp do tych owoców i czynili z nich nastawy, wychwalali; och, ach, jak ich owocki pięknie wyglądają w słojach... a ja na to; ech... No cóż, pomyślałam, obejdę się smakiem. Postanowiłam za to zakupić krzewy owej jesieni. No, najwyżej za jakieś 5-8 lat doczekam swoich owocków :-)) Zasadziłam dwa małe krzewiki po około 60 cm, i dwa większe po około 150 cm- w tych była nadzieja, że zakwitną i dadzą choć garstkę owocków, i choćby ta garstka miała być zalana procentową bazą w ilości 200 ml, to bym to uczyniła. Przeżyłam czas zimowy, a na wiosnę doczekałam się kilkudziesięciu kwiatków na jednym z moich dereni, co było już wielką radością, może nie wróżącą plony, ale przedsmak już był. Cieszyłam się kwiatkami swojego derenka i jednocześnie krążyłam wzrokiem za krzewami kwitnącymi na żółto...wszędzie daleko...
I teraz uwaga! Pewnego popołudnia idąc przez swoją małą, uroczą miejscowość, wcale nie myśląc o dereniu, przystanęłam, bo moje oczy ujrzały piękne, gęsto ułożone, żółte, drobniutkie kwiatuszki, na dość okazałym krzewie..................................... cisza, zaskoczenie, niedowierzanie, radość...Chciałabym zobaczyć swoją ówczesną minę. A co jeszcze najciekawsze, to to, że dereń rośnie po sąsiedzku, dwie chatki dalej haha. Pytałam tylu ludzi.... szukałam w tylu miejscach.... i że tak powiem, miałam "pod nosem". Wcześniej, nie znając derenia jadalnego i jego walorów spożywczych tudzież nalewkowych, owszem, mogłam spostrzec ten krzew, ale tylko pod kątem piękna. A teraz to już są wersje pięknego kwitnienia, owocowania i zastosowania zarówno w naleweczkach, jak i w dżemikach. Mniam.
Z mojego derenka tamtej jesieni zerwałam tylko kilkanaście owocków - ale jakich.... po prostu takich własnych. A po posmakowaniu, to nawet ich cierpkość stała się słodyczą... Dzisiaj, wg powyższej daty, cieszyłam się ponownie kwiatuszkami, na mniejszym i większym dereniu - takie piękności...
Po lewej mój mały derenek, a obok okazały dereń prawie po sąsiedzku - z niego to były owoce ooo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz